Dzień Ósmy KAPŁAN POŚREDNIKIEM WRAZ Z JEZUSEM

Dzień Ósmy

KAPŁAN POŚREDNIKIEM WRAZ Z JEZUSEM

I. Msza Święta

Skup się, mój Kapłanie, zbliż się do mnie. Aniołowie napełniają mój przybytek. Cherubini i Serafini otaczają z drżeniem mój ołtarz, a ty, nędzny śmiertelniku, wstępujesz po jego stopniach, aby mi dopomóc do przedłużenia mojej kalwaryjskiej Ofiary.
Ja jestem ofiarą, jestem zarazem i ofiarnikiem, a składam swe życie w ofierze memu Boskiemu Ojcu.
Ale chciałem posłużyć się tobą, abyś mię sprowadzał na ołtarz.
Rozważ więc, jak głęboko się uniżyłem i jak wysoko cię podniosłem.

Jak ciało ludzkie w połączeniu z duszą stanowi człowieka, jak człowiek ubogacony łaską staje się chrześcijaninem, tak iw sposób podobny chrześcijanin, przyobleczony w charakter kapłański, staje się Kapłanem, drugim Chrystusem.
Kiedy wymawiasz formułę konsekracji, nie jesteś wówczas zwykłym śmiertelnikiem. Ja sam Arcykapłan, żyjący w tobie, wymawiani ją z tobą i twemi ustami.
Czyż nie drżysz na myśl, że jesteś z Wszechmocnym jednym i tym samym czynnikiem, rodzącym Boga-Człowieka?
A czy twe serce nie czuje się wzruszone i przepełnione wdzięcznością na widok tak wielkiego zaufania i tak wielkiej tkliwości Boga względem ciebie?

Rzeczy święte trzeba święcie sprawować. Przygotuj się każdego ranka na wielki akt sprawowania Świętych Tajemnic.
Aniołowie moi pogrążali się w ciągu całej nocy w wielbieniu przed mym ołtarzem, oczekując z świętą niecierpliwością i głębokim szacunkiem twego przybycia.
Jak przykrą rano sprawiasz im niespodziankę! Patrzą, a ty wchodzisz podniecony pośpiesznie, nie myśląc nawet o ich obecności, nie racząc spojrzeć na boskiego Więźnia, którego są Strażą Honorową!
Gdybyż przynajmniej dusza twa była dość czysta, aby móc zbliżyć się do Baranka bez zmazy!
Ach! Synu mój, miej się na baczności, byś nigdy nie odprawiał Mszy św. z sumieniem splamionem grzechem ciężkim.
Przysięgnij mi, że nigdy przy ołtarzu nie dasz mi pocałunku judaszowskiego.
Żarliwość o dom mego Ojca pożerała mię. Nie mógłbym cierpieć w mym przybytku nieporządku, albo nieprzytomności. Kościół jest pałacem Króla królów.
Przestrzegaj zazdrośnie czystości ołtarza. Jest bowiem tronem, na który zstępuje Majestat Boży.
Czuwaj nad czystością świętych naczyń, które dotkną się Baranka Niepokalanego, nad pięknością szal, które mię mają odziewać w twej osobie, gdy składamy Najświętszą Ofiarę.
Synu mój, jeśli mię miłujesz prawdziwie, będziesz spełniał godnie i z niezmiernem uszanowaniem najdrobniejsze obrzędy świętej Liturgji.

Odprawiaj Mszę św. z uwagą zjednoczony duchem i sercem ze mną Arcykapłanem.
Ze mną uwielbiaj, kochaj i dzięki składaj Ojcu niebieskiemu, od którego pochodzi wszelkie dobro.
Ze mną błagaj Sędziego najwyższego o przebaczenie win swoich i ludu mojego.
Ze mną i przeze mnie przedstawiaj śmiało swe prośby. Otrzymasz wszystko, o co poprosisz mego Ojca w mem imieniu.
Po Mszy św. nie odchodź ode mnie od razu. Pozostań ze mną jeszcze przez chwilę w serdecznem sam na sam, aby mi dziękować i dopraszać o mą miłość, aby mię błagać o przebaczenie nieuszanowania, jakiegoś się dopuścił w czasie swych wzniosłych czynności.
Od chwili, gdyś został Kapłanem, jesteś jakby streszczeniem i wspólnym ojcem całego Kościoła. Nosisz go w swej duszy i codziennie składasz go ze inną w ofierze Ojcu niebieskiemu.
Los żadnego człowieka na ziemi całej nie powinien ci być obojętnym.
Gdy odprawiasz Mszę św., dusze czyściowe wyciągają ku tobie swe ręce błagalne. Zaklinają cię, byś sprowadził na nie choć kilka kropel mej Krwi drogocennej.
Błagają cię, byś przejął niejako do swego kapłańskiego serca ich żarliwe pragnienia, ich skargi miłosne i ich jęki bezsilne, byś mi je przedstawił jako swoje i lak uzyskał dla nich ochłodę i wybawienie.

Kiedy sprawujesz ofiarę Mszy św., samo niebo nachyla się nad tobą z uszanowaniem i wdzięcznością.
Aniołowie i błogosławieni otaczają cię ze czcią i nalegają na ciebie, abyś złożył w ofierze Boską Hostję. Proszę cię, byś złączył ich uwielbienia z uwielbieniami Boskiej Ofiary, którą trzymasz w rękach.
Nawet moja Matka, Królowa wszystkich kapłanów, uczestniczy codziennie w twej świętej Ofierze. Napełnia Ją to szczęściem, że może, dzięki tobie, swemu Synowi odnawiać ofiarę, którą złożyła niegdyś wśród łez u stóp Krzyża.

II. Kult eucharystyczny

Ustanowiłem Najświętszy Sakrament głównie, dla swego kapłana. Obcuję tam z nim jak przyjaciel ze swym przyjacielem.
Jeśli masz serce szlachetne i wdzięczne, będziesz mię tam odwiedzał często i rozmawiał ze mną w zażyłości.
W Eucharystji jestem osamotniony i odosobniony i pragnę znaleźć takie dusze, któreby mi dotrzymały towarzystwa.
To ty sam zamknąłeś mię w więzieniu eucharystycznem, w tym przybytku miłości. Nie zapominaj więc o mnie, odwiedzaj mię i pocieszaj.

Aby zostawać między ludźmi, muszę jakby w nieskończonność mnożyć cuda, ale czynię to chętnie, aby sprawić radość tym, którzy mię chcą kochać. Czynię to mimo obojętność i oziębłość chrześcijan, mimo wrogą postawę mych nieprzyjaciół i zdradę tylu wiernych.
O, jakąż przykrość sprawiasz mi, mój synu, kiedy rano, wszedłszy do kościoła, zaglądasz tu i tam, a nawet mię nie pozdrowisz, nie powiesz mi ani jednego słówka serdecznego, nie przeprosisz, mię za winy swoje i swoich owieczek.
Przechodząc zatem przed mem tabernakulum, myśl o wszystkich bezecnościach, jakich się dopuścili zeszłej nocy bezbożnicy na satanicznych zebraniach za pomocą mych świętych postaci.
O, jakżesz po takiej nocy, gdy oblicze moje pokryte jeszcze plwocinami i brudem, odczuwani potrzebę, abyś się zbliżył do mnie z serdecznem współczuciem i pocieszył sercem przyjacielskiem!

Przebywam w Tabernakulum, aby czynić dobrze wszystkim mym dzieciom, a w szczególności tobie, mój Kapłanie.
Jestem jakby krzewem winnym, uginającym się pod obfitością gron i zapraszającym przechodniów, aby je zrywali i zmniejszyli ciężar, który go przytłacza.
Czyż, serce twe, mój synu, nie odczuwa potrzeby pomocy w godzinach ciężkich, w dniach czarnych, kiedy wszystko idzie naopak, kiedy wszystko sprawia boleść i krzyżuje?
O, jakżesz chętnie w takich chwilach byłbym twą podporą, gdybyś raczył przyjść do mnie! Serce dzieci ludzkich spragnione jest przyjaźni szczerej i głębokiej. Otwórzże więc serce swe przede mną. Czyż nie jesteśmy braćmi i przyjaciółmi? Będziemy się pocieszać wzajemnie w naszych smutkach i naszych zawodach.
A po upadkach, powtarzających się może częściej, bardzo ci potrzeba pomocy mojej! Lecz serce moje jest wspaniałomyślne, więc wyrozumie twe nędze, jest tkliwe, więc współczuje z tobą w nieszczęściach, jest wreszcie dość potężne, aby zleczyć twe rany.
Mieszkam w Tabernakulum z posłuszeństwa dla mego Ojca. Polecił mi zostawać tam aż do końca czasów, abym wynagradzał swem unicestwieniem zniewagi zadane mu pychą śmiertelników.
Ale nie widzę prawie nikogo, ktoby mi dopomógł spełnić to moje zadanie.
Cóż mam uczynić, gdy zamiast hołdów wdzięczności i uwielbienia, nic innego nie mogę przedłożyć memu Ojcu Niebieskiemu od większości ludzi, jeno wzgardy i grubiańskie urągania?
Mam obowiązek w mem Tabernakulum ofiarować przebaczenie grzesznikom, lecz winowajcy odpychają to przebaczenie z cyniczną wzgardą.
Mam obowiązek przedstawić Bogu prośby ludu, lecz, jakżesz je zebrać, gdy kościoły me świecą pustkami, a Tabernakula me opuszczone?
Ojciec mój gorąco pragnie, abym powstrzymał uderzenia znieważonej Sprawiedliwości, opóźnił dzień nieuniknionej kary. A ludzie swemi wstrętnemi bluźnierstwami i okropnemi świętokradztwami wyzywają gniew jego i wciskają Mu niejako do rąk gromy sprawiedliwej pomsty.
Ty przynajmniej, mój kapłanie, zechciej zrozumieć me smutne położenie w Tabernakulum.
Połącz się w uwielbieniu z Aniołami, otaczającymi mój Ołtarz, składaj mi hołdy wraz ze Świętymi, bijącymi czołem przed mym Majestatem Boskim, w miłości i modlitwie jednocz, się z moją Przenajświętszą Matką i w czasie wszystkich swych odwiedzin przedstawiaj mi tę daninę chwały i wynagrodzenia, abym mógł ją przedłożyć memu Ojcu Niebieskiemu.

Uczta moja przygotowana, lecz zaproszeni nie raczyli przyjść i dom mój stoi próżny.
Idź więc, mój kapłanie, na drogi i rozstaje dróg i zapraszaj do mego Stołu ubogich, nieszczęśliwych chorych, aby się sala godowa zapełniła.
Zapraszaj przedewszystkiem najmniejszych, dzieci z sercem jeszcze niewinnem.
Dozwól im zbliżyć się do mnie w Komunji św. Mają pełne prawo do mego serca. Pragnę wstąpić do ich duszy jeszcze niewinnej i prostej. Chcę je żywić chlebem niebieskim, aby nie ustały w drodze, bo mają długą przed sobą podróż.
Nie wzbraniaj maluczkim przyjść do mnie, bo takich jest królestwo niebieskie.

III. Męka

Jak matka opowiada ze wzruszeniem swemu dziecku cierpienia, które poniosła, aby mu życie zachować, tak, mój synu, chcę ci przedłożyć do rozważenia cierpienia mej męki. Czyż nie jestem dla ciebie więcej niż matką?
Każdego ranka podczas Mszy św. zapraszam ciebie i twych wiernych do stóp mego krzyża, aby ci przypomnieć udręki, jakie przeniosło me Boskie Serce, straszliwe Męki i nieskończone upokorzenia, podjęte w tym celu, aby cię wyrwać od śmierci wiecznej i zrodzić cię do życia.
Z jakąż przykrością stwierdziłem, że me kościoły są prawie opuszczone, gdy każdego poranku rozwijają się w nich bolesne sceny kalwaryjskiej tragedji!
A ty, mój kapłanie, uczestniczysz w niej sam bez przejęcia się nią i spełniasz obrzędy z pośpiechem i nieuszanowaniem, które się odbiło w mem sercu konającem na krzyżu bolesnem echem.

Z rozkazu mojego Ojca Niebieskiego nuda, trwoga i smutek owładają mem sercem.
O, jakże czułem się samotnym i obcym na tej ziemi, bez prawdziwych przyjaciół, wpośród ludzi przewrotnych, zmysłowych i niewdzięcznych!
Jakże tęskniłem za niebem, za domem ojcowskim, za towarzystwem aniołów czystych i świętych, za miłosnem zjednoczeniem z Ojcem moim w niebie.
Ale ujrzałem oblicze jego zagniewane z powodu grzechów, jakiemi byłem okryty i odepchnął mię. Odesłał mię na ziemię i zaprowadził mię na pustynię straszną, bezdrożną i bezwodną i kazał mi zostać na krzyżu w upokorzeniu i wzgardzie.
Bojaźń ogarnęła me serce i pogrążyła je w dziwnej udręce. Drżałem na widok okrutnych rzemieni, które miały zorać me ciało, długich cierni, które miały wbić się w mą głowę, gwoździ, które miały przebić me ręce i nogi.
Ujrzałem z przerażeniem podłych i okrutnych katów, którzy mieli mię biczować wśród szyderstw i pluć mi w twarz i faryzeuszów obłudnych, którzy mieli mi urągać na drodze kalwaryjskiej i aż do chwili najboleśniejszej mej śmierci.
Serce ścisnęło mi się przestrachem, gdy zobaczyłem mą Matkę niepokalaną, wystawioną z mego
powodu na szyderstwa i grubiańskie zniewagi motłochu.

Niewypowiedziany wstyd mię ogarnął na widok czekających mię upokorzeń.
Widziałem się odzianym w szatę błazna u Heroda, odartym ze wszystkich mych szat i wysta­wionym haniebnie na widok tłumu drwiącego i zmysłowego, ośmieszonym jako król-komedjant na dworze Piłata, uznanym za podlejszego od Barabasza i zawieszanym na szubienicy, między dwoma łotrami.
A na krzyżu szatan, we własnej osobie, rzucił, mi swe wyzwanie: Jeżeli ty jesteś synem Bożym, zstąp z krzyża; innych wybawił, a nie może zbawić sam siebie.
Widziałem się pogrążonym jakby w morzu grzechów. A zbrodnie ludzkie, jak burzliwe bałwany, zalały mię zewsząd. Zanurzony w swem zawstydzeniu nie śmiałem podnieść oczu do mego Ojca trzykroć świętego ani go prosić o wybawienie mię z tych zelżywości.
Byłem smutny, smutny aż do śmierci, smutny z powodu tych niezliczonych zbrodni i trudnych do nazwania bezeceństw, pod których ciężarem, ja Syn Boży, uginałem się, a które obrażały i gniewały mego ukochanego Ojca.
Serce me ścisnęło się z bólu, gdy stwierdziłem nieużyteczność swych cierpień dla tak wielkiej liczby i gdy ujrzałem w duchu ucieczkę Apostołów, zaparcie się Piotra, zdradę i zgubę Judasza.
Wzrok mój zanurzył się ze smutkiem w przyszłości i liczyłem jednego po drugim wszystkich kapłanów, którzy mię mieli wydać kiedyś szatanowi i sprzedać mu dusze, odkupione krwią moją. O, jakże mię to bolało!
Smuciłem się na widok tak małej tylko garstki dusz wpółczujących, otaczających mnie pod krzyżem. Był to naonczas cały mój Kościół, owoc tylu trudów zapłata za tyle dobrodziejstw, skutek tylu cudów.

Trwoga napełniła moje serce, kiedy ujrzałem moją biedną Matkę u stóp krzyża. Dnia poprzedniego pożegnanie rozdarło Jej serce i moje, a myśl o Jej smutku nie opuszczała mię już aż do śmierci.
Będąc obecną przy mej śmierci, widziała jasno, że cierpię daleko więcej za Nią, aniżeli za wszystkich innych razem, że bez zasług i cierpień moich przewidzianych odwiecznie przez Trójcę Przenajświętszą nie byłaby Niepokalaną. Widziała, że gdybym Jej tak nie umiłował, nie musiałbym tyle cierpieć. Uważała się więc za przyczynę mych cierpień za kala swego Dziecięcia. Z konieczności pragnęła cierpień moich, a to pragnienie dręczyło Jej serce macierzyńskie.
Litość pobudziła mię, bym skierował na Nią, stojącą pod krzyżem, dłuższe spojrzenie bolesne. A to wejrzenie, przysłonięte już cieniem śmierci, przeniknęło aż do dna Jej duszy tak, że nie mogła go nigdy zapomnieć.

Podczas, gdy ma dusza była tak ściśniona ze wszystkich stron, ocean cierpień fizycznych zalał całą moją istotę.
Haki żelazne rozdzierały me ciało, ciernie dręczyły mą głowę, gwoździe przebijały me ręce i nogi, ciężki krzyż przygniatał moje ramiona, kolana moje broczyły krwią wskutek kilkakrotnych upadków, kości wychodziły ze stawów, muskuły zrywały się, język usychał od okrutnego pragnienia.
Kaci mię męczyli, lecz sprawiedliwość mego Ojca kierowała ich uderzeniami.
Ciało me ludzkie było jakby tajemniczą harfą dziwnie delikatną i czułą na ból. Wszechmocy Bożej spodobało się nastroić ten instrument, aby drgał za najlżejszem dotknięciem cierpienia. Bóg sam, zadając gwałt swemu ojcowskiemu sercu, zastrzegł sobie uderzenie w jego struny i wydobywanie z nich bez litości wszelkich akordów cierpienia.
Pod jego dotknięciem nieubłaganem lecz sprawiedliwem wszystkie żyły mego ciała drgnęły z jękiem, a te drgnienia jak lale bolesne przepływały tam i napowrót całą mą istotę, rozszerzając się i odbijając w nieskończoność.

Z duszą, pogrążoną w śmiertelnej trwodze, z ciałem umęczonem cierpieniem, wyszydzony przez wrogów, opuszczony przez swoich, konając ze wstydu i boleści, wznosiłem jeszcze oczy ku memu Ojcu, prosząc Go, by się zlitował nad swym Synem i pokazał memu udręczonemu Człowieczeństwu swe ojcowskie oblicze.
Lecz odpowiedź sprawiedliwego sędziego była straszna. Bóg święty widząc mię jeszcze pokrytego obrzydliwym trądem grzechu, odwrócił się ode mnie i uczułem się opuszczonym przez własnego Ojca.
Przyjąłem tę najstraszniejszą wewnętrzną udrękę, byle tylko moi bracia nie byli oddzieleni od niego i schylając głowę umarłem w uciśnieniu wielkiem w morzu najczystszego cierpienia.

ORĘDZIE JEZUSA DO SWEGO KAPŁANA (MYŚLI REKOLEKCYJNE)
wydawnictwo oo. Redemptorystów Tuchów
IMPRIMATUR Wilno, dnia 28 października 1935 L569/35

To Orędzie Jezusa do swego kapłana poświęca autor Gwidonowi de Fontgalland, zmarłemu w r. 1925 w dwunastym roku życia.
Ów chłopczyk marzył o tem, by zostać kapłanem, lecz Jezus mu rzekł: “Będziesz moim aniołem”.

=> ORĘDZIE JEZUSA DO SWEGO KAPŁANA