Męka

III. Męka

Jak matka opowiada ze wzruszeniem swemu dziecku cierpienia, które poniosła, aby mu życie zachować, tak, mój synu, chcę ci przedłożyć do rozważenia cierpienia mej męki. Czyż nie jestem dla ciebie więcej niż matką?
Każdego ranka podczas Mszy św. zapraszam ciebie i twych wiernych do stóp mego krzyża, aby ci przypomnieć udręki, jakie przeniosło me Boskie Serce, straszliwe Męki i nieskończone upokorzenia, podjęte w tym celu, aby cię wyrwać od śmierci wiecznej i zrodzić cię do życia.
Z jakąż przykrością stwierdziłem, że me kościoły są prawie opuszczone, gdy każdego poranku rozwijają się w nich bolesne sceny kalwaryjskiej tragedji!
A ty, mój kapłanie, uczestniczysz w niej sam bez przejęcia się nią i spełniasz obrzędy z pośpiechem i nieuszanowaniem, które się odbiło w mem sercu konającem na krzyżu bolesnem echem.

Z rozkazu mojego Ojca Niebieskiego nuda, trwoga i smutek owładają mem sercem.
O, jakże czułem się samotnym i obcym na tej ziemi, bez prawdziwych przyjaciół, wpośród ludzi przewrotnych, zmysłowych i niewdzięcznych!
Jakże tęskniłem za niebem, za domem ojcowskim, za towarzystwem aniołów czystych i świętych, za miłosnem zjednoczeniem z Ojcem moim w niebie.
Ale ujrzałem oblicze jego zagniewane z powodu grzechów, jakiemi byłem okryty i odepchnął mię. Odesłał mię na ziemię i zaprowadził mię na pustynię straszną, bezdrożną i bezwodną i kazał mi zostać na krzyżu w upokorzeniu i wzgardzie.
Bojaźń ogarnęła me serce i pogrążyła je w dziwnej udręce. Drżałem na widok okrutnych rzemieni, które miały zorać me ciało, długich cierni, które miały wbić się w mą głowę, gwoździ, które miały przebić me ręce i nogi.
Ujrzałem z przerażeniem podłych i okrutnych katów, którzy mieli mię biczować wśród szyderstw i pluć mi w twarz i faryzeuszów obłudnych, którzy mieli mi urągać na drodze kalwaryjskiej i aż do chwili najboleśniejszej mej śmierci.
Serce ścisnęło mi się przestrachem, gdy zobaczyłem mą Matkę niepokalaną, wystawioną z mego
powodu na szyderstwa i grubiańskie zniewagi motłochu.

Niewypowiedziany wstyd mię ogarnął na widok czekających mię upokorzeń.
Widziałem się odzianym w szatę błazna u Heroda, odartym ze wszystkich mych szat i wysta­wionym haniebnie na widok tłumu drwiącego i zmysłowego, ośmieszonym jako król-komedjant na dworze Piłata, uznanym za podlejszego od Barabasza i zawieszanym na szubienicy, między dwoma łotrami.
A na krzyżu szatan, we własnej osobie, rzucił, mi swe wyzwanie: Jeżeli ty jesteś synem Bożym, zstąp z krzyża; innych wybawił, a nie może zbawić sam siebie.
Widziałem się pogrążonym jakby w morzu grzechów. A zbrodnie ludzkie, jak burzliwe bałwany, zalały mię zewsząd. Zanurzony w swem zawstydzeniu nie śmiałem podnieść oczu do mego Ojca trzykroć świętego ani go prosić o wybawienie mię z tych zelżywości.
Byłem smutny, smutny aż do śmierci, smutny z powodu tych niezliczonych zbrodni i trudnych do nazwania bezeceństw, pod których ciężarem, ja Syn Boży, uginałem się, a które obrażały i gniewały mego ukochanego Ojca.
Serce me ścisnęło się z bólu, gdy stwierdziłem nieużyteczność swych cierpień dla tak wielkiej liczby i gdy ujrzałem w duchu ucieczkę Apostołów, zaparcie się Piotra, zdradę i zgubę Judasza.
Wzrok mój zanurzył się ze smutkiem w przyszłości i liczyłem jednego po drugim wszystkich kapłanów, którzy mię mieli wydać kiedyś szatanowi i sprzedać mu dusze, odkupione krwią moją. O, jakże mię to bolało!
Smuciłem się na widok tak małej tylko garstki dusz wpółczujących, otaczających mnie pod krzyżem. Był to naonczas cały mój Kościół, owoc tylu trudów zapłata za tyle dobrodziejstw, skutek tylu cudów.

Trwoga napełniła moje serce, kiedy ujrzałem moją biedną Matkę u stóp krzyża. Dnia poprzedniego pożegnanie rozdarło Jej serce i moje, a myśl o Jej smutku nie opuszczała mię już aż do śmierci.
Będąc obecną przy mej śmierci, widziała jasno, że cierpię daleko więcej za Nią, aniżeli za wszystkich innych razem, że bez zasług i cierpień moich przewidzianych odwiecznie przez Trójcę Przenajświętszą nie byłaby Niepokalaną. Widziała, że gdybym Jej tak nie umiłował, nie musiałbym tyle cierpieć. Uważała się więc za przyczynę mych cierpień za kala swego Dziecięcia. Z konieczności pragnęła cierpień moich, a to pragnienie dręczyło Jej serce macierzyńskie.
Litość pobudziła mię, bym skierował na Nią, stojącą pod krzyżem, dłuższe spojrzenie bolesne. A to wejrzenie, przysłonięte już cieniem śmierci, przeniknęło aż do dna Jej duszy tak, że nie mogła go nigdy zapomnieć.

Podczas, gdy ma dusza była tak ściśniona ze wszystkich stron, ocean cierpień fizycznych zalał całą moją istotę.
Haki żelazne rozdzierały me ciało, ciernie dręczyły mą głowę, gwoździe przebijały me ręce i nogi, ciężki krzyż przygniatał moje ramiona, kolana moje broczyły krwią wskutek kilkakrotnych upadków, kości wychodziły ze stawów, muskuły zrywały się, język usychał od okrutnego pragnienia.
Kaci mię męczyli, lecz sprawiedliwość mego Ojca kierowała ich uderzeniami.
Ciało me ludzkie było jakby tajemniczą harfą dziwnie delikatną i czułą na ból. Wszechmocy Bożej spodobało się nastroić ten instrument, aby drgał za najlżejszem dotknięciem cierpienia. Bóg sam, zadając gwałt swemu ojcowskiemu sercu, zastrzegł sobie uderzenie w jego struny i wydobywanie z nich bez litości wszelkich akordów cierpienia.
Pod jego dotknięciem nieubłaganem lecz sprawiedliwem wszystkie żyły mego ciała drgnęły z jękiem, a te drgnienia jak lale bolesne przepływały tam i napowrót całą mą istotę, rozszerzając się i odbijając w nieskończoność.

Z duszą, pogrążoną w śmiertelnej trwodze, z ciałem umęczonem cierpieniem, wyszydzony przez wrogów, opuszczony przez swoich, konając ze wstydu i boleści, wznosiłem jeszcze oczy ku memu Ojcu, prosząc Go, by się zlitował nad swym Synem i pokazał memu udręczonemu Człowieczeństwu swe ojcowskie oblicze.
Lecz odpowiedź sprawiedliwego sędziego była straszna. Bóg święty widząc mię jeszcze pokrytego obrzydliwym trądem grzechu, odwrócił się ode mnie i uczułem się opuszczonym przez własnego Ojca.
Przyjąłem tę najstraszniejszą wewnętrzną udrękę, byle tylko moi bracia nie byli oddzieleni od niego i schylając głowę umarłem w uciśnieniu wielkiem w morzu najczystszego cierpienia.

ORĘDZIE JEZUSA DO SWEGO KAPŁANA (MYŚLI REKOLEKCYJNE)
wydawnictwo oo. Redemptorystów Tuchów
IMPRIMATUR Wilno, dnia 28 października 1935 L569/35

To Orędzie Jezusa do swego kapłana poświęca autor Gwidonowi de Fontgalland, zmarłemu w r. 1925 w dwunastym roku życia.
Ów chłopczyk marzył o tem, by zostać kapłanem, lecz Jezus mu rzekł: “Będziesz moim aniołem”.

=> ORĘDZIE JEZUSA DO SWEGO KAPŁANA