Śmierć Kapłana grzesznika

II. Śmierć Kapłana grzesznika

Biedny mój synu, uwikłany w ciernie grzechowe, nie obrażaj się, gdy widzisz, że szukam twej duszy obciążonej winą.
Za wiele mię kosztowała, abym miał ją tak łatwo wypuścić z rąk swoich.
Zostawiam dziewięćdziesiąt dziewięć owieczek swych wiernych i podążam za tobą w twym szalonym biegu przez urwiska i przepaście grzechu, spodziewając się, że kiedyś dogonię i wzruszę twe serce i przyprowadzę cię do owczarni.
Czyż ojciec nie ma prawa wzdychać za powrotem swego marnotrawnego dziecka? Któż może mu to wziąść za złe, że spogląda codziennie z niepokojem na widnokrąg w nadziei, iż wreszcie dostrzeże swego syna na drodze powrotnej?
Nie dziw się, że moja ręka nie przestaje zaprawiać goryczą wszystkich twych grzesznych uciech, aby ci je obrzydzić.
Zastanów się poważnie w mej obecności nad swemi rzeczami ostatecznemi i nad strasznym losem, który cię czeka, jeśli nie wrócisz skruszony do mego ojcowskiego domu.

Bóg ustalił chwilę twego skonu i tego kresu nie przekroczysz.
Śmierć będzie dla ciebie przejściem z czasu do wieczności, z przemijającego w niezmienne, z pozorów do rzeczywistości.
Wszystko wokoło ciebie zapowiada bliskość tej czarnej godziny. Cała przyroda, w której wszystko żyje, rozwija się, pochyla i zamiera: różne pory roku, wszystko przywodzi ci na pamięć, że wkrótce nadejdzie i dla ciebie smutna zima.
Dlaczego, mój biedny synu, usuwasz uparcie ze swej pamięci myśl o śmierci?
Gdybyś chciał, mógłbyś ją sobie jeszcze osłodzić.
Śmierć jest karą za grzech. Wkrótce zjawi się ze swym smutnym orszakiem niedomagań, słabości, cierpień cielesnych, niepewności sumienia i wątpliwości, tyczących się twej wieczności.
Dopiero kilka godzin, jak przymknąłeś powieki, a już przynoszą dla ciebie trumnę, zamkną ją pośpiesznie, przygwożdżą jej wieko, aby wstrętna woń twych zwłok nie była przykra dla żyjących i zakopią twe ciało w ziemi, robactwo rzuci się na nie, jako na swój łup.
O biedny Kapłanie! Jeśli chcesz mię kochać, osłodzę ci śmierć wspomnieniom mej Matki, stojącej pod krzyżem, mocą własnego konania na Kalwarji…, a wówczas nawet twe popioły będą wielbiły Boga.

Przyjdę w godzinie takiej, w której o tern nawet nie pomyślisz. Jak złodziej napada znienacka na przechodnia w ciemnościach nocnych, tak śmierć rzuci się na ciebie niespodziewanie, aby cię życia pozbawić.
Jak rybę bierze się na wędkę, a ptaka łowi się w sidła, tak i ty poczujesz się nagle w szponach śmierci.
Gdzie umrzesz? W domu, na ulicy, przy stole, na przechadzce, w kościele, przy ołtarzu, w podróży?
Jak umrzesz? Pojednany ze mną, albo w stanie potępienia, śmiercią przykrą czy spokojną, zaopatrzony przez Kapłana, w towarzystwie swych przyjaciół, czy swych najbliższych, albo sam i bez pomocy, przytomny, albo bez zmysłów, z wypadku, albo śmiercią naturalną?
Jaka będzie twa śmierć? Będzie prawdopodobnie echem twego życia.
Jeżeli uciekałeś przede mną za życia, czy mię będziesz szukał w chwili śmierci?
Jeżeli nie nagromadziłeś bogactw w młodości, to czy znajdziesz je w wieku podeszłym?
Jeżeli drzewo pochylało się aż do końca na stronę piekła, czy będzie mogło się zwrócić i upaść po stronie nieba?

Jeżeli pieczęć wyciśnięta na twych uczynkach nosi obraz szatana, czy będziesz ją mógł odmienić, ażeby jaśniało na niej imię Jezusa?
O, jakże smutną i straszną śmierć przygotowujesz sobie sam z zimną krwią!
Przylgnąłeś kurczowo do uciech ziemskich. Starość, zmarszczki i włosy białe nie mogły zagasić ogniska twych grzesznych pożądliwości.
Przywiązałeś się do pieniędzy, zaszczytów, wygód, uciech światowych, a tu trzeba wszystko opuścić.
Wybrałeś sobie jako swą cząstkę stworzenia, a one obracają się do ciebie plecami. Uciekałeś przed Stwórcą, a wpadasz w jego ręce.

Za życia odwracałeś oczy od swego niecnego postępowania. We wschodzącym blasku wieczności ukaże ci się ono w swej przeraźliwej brzydocie.
I na ten widok pokusy rozpaczy uderzą na ciebie ze wszystkich stron.
Długie życie było za krótkie, aby cię przyprowadzić do Boga. Jakżesz tych kilka chwil, które ci jeszcze zostają mogą wystarczyć do odnalezienia Go?
Za długiego życia nawrócenie wydawało ci się za trudne. Czyż będzie ono dla ciebie możliwe w czasie uciążliwego konania?
Nie żałowałeś za grzech, kiedy go jeszcze mogłeś popełnić. Jakżesz będziesz się nim brzydził prawdziwie teraz, gdy on sam ci się wymyka wbrew twojej woli?
Oblężony pokusami, znużony strasznemi wątpliwościami, otoczony szatanami, czyhającymi na swą zdobycz, grzeszny Kapłan rzuca się na łożu boleści, a słabość ciała wzrasta, rozum się przyciemnia, cierpienia się wzmagają, zamieszanie i niepokój zdwajają się z każdą chwilą, ciemności ogarniają jego duszę, a posępna zjawa śmierci majaczy przed jego oczyma.

O Kapłanie mój, jakżesz cię ukochałem! I ile razy zapraszałem cię do swych stóp, ale tyś mię odpychał.
Jednakowoż miłość ma ściga cię jeszcze i ścigać cię będzie aż do końca.
Nie mogę stracić bez smutku tego, którego mi Ojciec mój naznaczył na Kapłana.
Nie mogę patrzeć bez bólu, jak ginie dusza kapłańska; wszak ceną jej wykupu była najboleśniejsza moja Męka.
Synu mój, brama Sprawiedliwości mej jeszcze zamknięta; otworzę ją dopiero wtedy, gdy zmusisz mię do tego swym uporem w złem.
Brania Miłosierdzia mego wciąż na oścież, otwarta i zaprasza cię, abyś wstąpił.
Jakżesz mógłbyś znieść na swem łożu śmiertelnem mój ostatni, a bolesny wyrzut: „Przyjacielu mój, cóż złego ci uczyniłem, że zdradzasz mię aż do końca i porzucasz mię na zawsze!”

ORĘDZIE JEZUSA DO SWEGO KAPŁANA (MYŚLI REKOLEKCYJNE)
wydawnictwo oo. Redemptorystów Tuchów
IMPRIMATUR Wilno, dnia 28 października 1935 L569/35

To Orędzie Jezusa do swego kapłana poświęca autor Gwidonowi de Fontgalland, zmarłemu w r. 1925 w dwunastym roku życia.
Ów chłopczyk marzył o tem, by zostać kapłanem, lecz Jezus mu rzekł: “Będziesz moim aniołem”.

=> ORĘDZIE JEZUSA DO SWEGO KAPŁANA